Tradycji stało się zadość. Jak co roku, zwarta grupa turystyczna zebrała się we wcześniej ustalonym terminie na rejs pod nazwą Morświny 2024. Flota składała się z doświadczonych żeglarzy wraz z rodzinami, w skład ekipy wchodzili:
- Młody na Maxus 33 > Melody 30 “Tańcząca na Fali” (2 dorosłe + 2 dzieci/młodzież)
- Wilczur na Phila 900 “Agat” (4 + 4)
- Szprotka na Antila 27 “Dzik z lasu” (2 + 3)
- Gaca na Phila 880 “ISCAR” (2 + 2)
- Rosa na Phila 880 “Umbriaga (3 + 2)
W trakcie wcześniejszych negocjacji ustaliliśmy, że celem tegorocznej wyprawy będzie południowa część Mazur; od Giżycka na południe w kierunku Ruciane-Nida, z celem na jeziorze Nidzkim. Wiedzieliśmy, że połączenie odległości i wakacyjno-urlopowego klimatu rejsu nie zgrywa się z długimi przelotami a także stawianiem sobie założeń zmuszających do czegokolwiek, ale podjęliśmy decyzję, że w tym roku cel chcemy osiągnąć (jak we wszystkich poprzednich latach).
Początek zaczęliśmy mocno rozproszeni. Wilczur startował z Bogaczewa, Szprotka z Wilkas, Gaca z Sailora, a Młody z Rosą ze Strandy. Nie była to jakaś wielka odległość, ale założeniem na dzień 1 (sobota) było przejść kanały – co jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy wzbudziło dyskusję – czy damy radę?
Po kilkuzdaniowej wymianie myśli zatwierdziliśmy plan A – Jora Wielka i plan B – Szymonka. Pierwsza trójka z ekipy dotarła na Jorę bez przeszkód. Niestety Młody w kanale załapał bliskie spotkanie z betonowym brzegiem, co skutkowało spłaszczeniem dziobu i wielkim otwarciem. Troska o jacht i zdrowy rozsądek zmusił go do powrotu do portu macierzystego na wylizanie ran i organizację planu awaryjnego dla wakacji z kolegami i rodziną. Już teraz mogę powiedzieć, że wszystko zakończyło się szczęśliwie, a opowieści na temat tego spotkania z nabrzeżem, jeszcze długo będą przedmiotem żartów ;).
Dzień 2 (niedziela) rozpoczęliśmy w Jorze Wielkiej https://maps.app.goo.gl/YimspRGDbsFnzfD88 Planowaliśmy poczekać na dochodzącego Młodego i Rosę. Niestety Rosa był na swoim rejsie i w zasadzie do ostatniego dnia nieznane nam były jego plany i działania (tylko dzięki dzieciom, które się ze sobą kontaktowały, mogliśmy przewidywać, co się z nimi dzieje). Niedzielna prognoza zapowiadała wiatr 5 st.B w porywach do 6. Przygotowanie jachtu na trudne warunki z jednocześnie bezchmurnym niebem i żarem lejącym się z nieba, rozpoczęło wyczerpującą drogę na południe.
Byliśmy w ciągłym kontakcie i Młody zapewnił nas, że nieważne, gdzie dopłyniemy, to nas dojdzie. Co jak co, ale w to można wierzyć. Wzięliśmy to za dobrą monetę i żeglowaliśmy swoim tempem w kierunku Mikołajek, żeby docelowo zatrzymać się gdzieś na jez. Bełdany. Późnym popołudniem za mostami w Mikołajkach, zweryfikowaliśmy deklarację Młodego i postanowiliśmy dalej nie utrudniać mu gonitwy. Zatrzymaliśmy się na znanym nam miejscu, czyli polu namiotowym na jeziorze Mikołajskim (https://maps.app.goo.gl/g69N5PDHr7DbWpxH7).
Po zacumowaniu i ogarnięciu miejsca dla naszych jachtów, oczekiwaliśmy na rozwój sytuacji. Obserwacje i loża szyderców kolejnych podejść jachtów z obozu Sztorm Grupy umiliły nam oczekiwania na naszych. Jak w dobrej prozie, słońce skłaniało się ku zachodowi i z linii szuwar wyłonił się najpierw maszt, a później cała jednostka z wesołą ekipą Młodego. Szybka akcja cumowania na dziko i już byliśmy prawie w komplecie. Niewiadomą pozostał jedynie już Rosa, którego pozycja i zamiary nie były nam znane. Krótko po zachodzie słońca z tego samego kierunku co Młody, objawiła się Umbriaga czyli jacht, na którym był Rosa z załogą. Szybkie powitania i można było przejść do sekcji artystycznej, czyli ogniska z szantowym zaśpiewem. Daliśmy dobry przykład młodzieży z sąsiadujących obozów, jak można kulturalnie i po żeglarsku spędzić czas przy śpiewaniu szant (co na tym rejsie bardzo często nam się zdarzało).
Dzień 3 (poniedziałek). Będąc w komplecie, mogliśmy obrać na cel naszej wyprawy port docelowy czyli Ruciane-Nida – miejsce port u Faryja (https://maps.app.goo.gl/6exFshDXWwGZR72D7). Bełdany jak to Bełdany, zarośnięte drzewami brzegi, spowodowały że każdemu dmuchało z innej strony, więc jakoś naturalnie się “rozjechaliśmy” po jeziorze, bacząc jednak jeden na drugiego, starając się nie dać wyprzedzić. Pomimo braku rywalizacji, wszyscy sternicy na wodzie zawsze podchodzimy do żeglarstwa z szacunkiem, przez co wykorzystujemy i dbamy o to, by jacht z nami również czuł się dobrze dzięki ciągłej pracy żaglami i “wyciskaniem” z warunków maksymalnej prędkości. Niejednokrotnie na rejsie dochodziło do sytuacji poszukiwania siebie na wodzie, żeby zmierzyć się z godnym rywalem w tych zawodach. Praktycznie sięgając pamięcią, nie pamiętam sytuacji, żeby wyprzedził nas jakikolwiek inny jacht niż z naszej grupy (co tylko potwierdza, że warto zawsze pływać dobrze, szybko i bezpiecznie).
Dotarliśmy w miarę szybko na śluzę Guzianka i zapoznaliśmy się z nowowybudowaną śluzą Guzianka II. Na pierwszą turę załapał się Gaca, później Młody czmychnął z końca kolejki na starą Guziankę I a na końcu Wilczur ze Szprotką (Rosa nie wiadomo…). Ostatni raz za tą śluzą byliśmy kilka lat temu, więc nie do końca miałem w pamięci trasę, a jedynie pamiętałem tawernę z kibicowaniem kelnerom gromkimi “kotlet schabowy…” i śpiewaniem szant. W trakcie naszego ostatniego pobytu (naście lat temu, około 2005r.) port tętnił życiem i był wypełniony po brzegi żeglarzami. Wtedy z powodu niekorzystnej pogody (lub właśnie korzystnej) zostaliśmy w nim aż dwie noce ;).
Warunki, jakie nadeszły, czyli przelotne ulewne deszcze, nie zachęcały do dalszych podróży a wręcz namawiały do kontunuowania tradycji obozowania w Rucianym. Nie z nami te numery Bruner…Wtrącę jeszcze, że w międzyczasie pojawił się Rosa ciągnięty przez inny jacht. Było podejrzenie braku chłodzenia silnika, więc konieczna była szyba naprawa. O tej naprawie nie będę się rozpisywał, ale to osobna historia rodziny Faryj.
Dzień 4 (wtorek). Rano pojawił się mechanik do silnika Umbriagi a my zaczęliśmy knuć plany. W efekcie postanowiliśmy, żeby nie stać w miejscu i zrobić chociażby krótki przeskok za most na jez. Nidzkie. Dodatkowo dostaliśmy zaproszenie od drugiego z braci Faryj na odwiedziny jego Perły Jezior (https://maps.app.goo.gl/DZfWKDdEu9y9Kw1f7). Cumownie na Y-bomach i można było udać się na wykwintny posiłek w restauracji. Podczas pisania tej relacji, nadal czuję smak sosu rakowego z sandaczem – pyyyycha!. W zasadzie chyba wszyscy, którzy zamawiali dania, byli wielce zadowoleni zarówno z formy podania jak i ukrytych smaków. Z pewnością nie jest to jedna z “tych” standardowych mazurskich restauracji, ryba z frytkami, a w każdym daniu było to coś, ten piąty smak. Wspominać będziemy ten port z wycieczek wysokogórskich, gdyż z kei do restauracji i wc było chyba z miliard schodków.
Dzień 5 (środa). Przecieramy oczy i podziwiamy piękne widoki tęczy po burzy i nasłuchujemy kłującej w uszy ciszy (którą zakłócała kosiarka do trawy). Powolnym tempem chętni, a było ich sporo, skorzystali z hotelowego prysznica i po śniadanku ruszamy w górę czyli dół z powrotem. Chwila na motorze i przechodzimy śluzę – tym razem wszyscy załapaliśmy się do “1”. Tylko niektórym udało się skorzystać ze zniżki nauczycielskiej a reszta po 9,20 zł zaokrąglone do pełnej dyszki. Korzystając z dobrych warunków wiatrowych, za cel obraliśmy sobie wejście na Śniardwy. W tym momencie muszę wtrącić dygresję dotyczącą generalnie pogody, która nam w ogólnym rozrachunku – sprzyjała. Siła wiatru była rekordowa, w jakiej pływaliśmy (6 stB), ilość burz też była rekordowa i kierunek wiatru bardzo nam sprzyjał – za wyjątkiem kilku niekorzystnych “w mordę” generalnie kręciło pod naszą trasę.
Tak więc wracając na pełnym, na wysokości przeprawy promowej na Wierzbie, wiatr postanowił się wydmuchać ,więc podciągnęliśmy końcówkę na silniku. Mazuralia Przeczka (https://maps.app.goo.gl/pPCym18JZxRHJf326) – bo tak się nazywa ten porcik, w swojej historii miał wielu właścicieli, ale dopiero teraz widać, jak ktoś z pomysłem się zabrał na stworzenie fajnego portu. Uwaga! Nie jest tanio 20 zł za jacht +20zł/osoba ale:
- do dyspozycji sanitariaty z porcelaną,
- plac zabaw dla dzieci z kulami do bitwy piłkarskiej,
- trampolina z pontonu,
- miejsce ogniskowe z drewnem,
- stoliki, leżaki i ławeczki z palet z materacami,
- i MUZEUM starych pocztówek mazurskich.
Niestety tej ostatniej atrakcji nie udało się odwiedzić z powodu awarii palnika gazowego na jachcie i byłem zajęty naprawą – ale rzut oka wskazywał, że jest to miejsce warte odwiedzenia (kto wie może i któryś z nas jest na tych pocztówkach?).
Wieczór spędziliśmy na ognisku, śpiewając szanty do późnych godzin porannych. To kolejny udany muzycznie wieczór.
Dzień 6 (czwartek). To już ostatni ze wspólnych wieczorów, ponieważ część jachtów miała zapisane w regulaminie, że już w piątek muszą być w porcie macierzystym tak, by w sobotę rano szybko można było zdać jacht. Standardowym posunięciem wieży szachowej zrobiliśmy roszadę z Mikołajkami, zostawiając je prawą burtą. Taktyczne rozkminy i trymowanie żagli na kręcącym wietrze jeziora Tałty i wejście w kanały. Dzisiejszy wieczór postanowiliśmy spędzić ukulturalniając się w tawernie portu Szymonka (https://maps.app.goo.gl/ABrqJpfw3p8epxfCA). Za każdym razem jak tam stoimy (przypadek?) właściciel gra koncert szantowy (nie sądzę) a my chętnie się do tego dołączamy. Byliśmy nawet ofiarami „lajwa” portalu mazury24.pl i nasz załogant Mysza dogrywał zespołowi rytmy na bębnach i innych przeszkadzajkach.
Obok nas stanęła flota 4 jachtów z klubu żeglarskiego Horn Kraków w średniej wieku bez kozery 60+. W zasadzie widzieliśmy siebie za jakieś 30 …. no może 20 lat :D. Po skończonym koncercie udaliśmy się w kojo.
Dzień 7 (piątek). Wyjście z Szymonki w kierunku portów macierzystych i wieczorne spotkanie w Giżycku na wspólnym zdjęciu i podsumowaniu wyprawy. Przy okazji świętowaliśmy urodziny kolegi Gacy oraz rozpoczęliśmy planowanie kolejnych wypraw i spotkań już na Śląsku. Piszący tę relację Wilczur, bezpiecznie dotarł (jak wszyscy pozostali) do portu Bogaczewo i rozpoczęło się klarowanie jachtu do oddania kolejnej załodze.
Dzień 8 (sobota). Sprawne oddanie jachtu, omówienie usterek i niedogodności, zwrot pełnej kaucji i można było wracać do domu. Pożegnaniom nie było końca i jedynie smuteczek został w sercu, że tak szybko …. Teraz wiemy, że było warto (jak co roku).
Dziękuję wszystkim załogantom i całej ekipie rejsowej za świetne żeglowanie i poziom! Nadal nie mam odpowiedzi tylko na nurtujące mnie pytanie – gdzie jest Rosa???